“W Jej ramionach znajdę spokój i uchronię od zła…”
Boży Żółwik!
Nie potrafię aż tak dobrze posługiwać się językiem modlitwy, czy też przytaczać cytaty z Biblii, ale piszę ze szczerego serca i tak jak najlepiej to potrafię. Może zacznę od samego początku, aby każdy kto będzie tego słuchał lub czytał to osobiście, mógł rozumieć moją osobę w całości. W skrócie chcę podzielić się z Wami wszystkimi tym czego doświadczyłem w życiu i tym jak dopiero teraz staram się odnaleźć drogę do Boga. Bo, że już ją znalazłem nie mogę stwierdzić. Tak jeszcze nie jest. Na takie duże i mocne stwierdzenie muszę długo i ciężko pracować. To właśnie wtedy pierwszy raz odetchnąłem tlenem tego świata. Nagusieńki okazałem się całemu otoczeniu. Rozpocząłem jak to mawiamy swoje życie. Otrzymałem piękne, a bynajmniej tak mi się zdaje ? imię. Po patronie kierowców ? ?Świętym Krzysztofie?. A to jedyna piękna rzecz, która mnie wtedy spotkała, bo dalsze moje losy nie są już tak kolorowe. Od razu trafiłem do domu ?Małego Dziecka?. Moi rodzice nie mogli wziąć mnie do domku, bo go nie posiadali. Nawet nie byli razem. A ja byłem, tylko efektem ich miłości?
Co tu dużo pisać, mamusia odsiadywała wyrok w grudziądzkim więzieniu dla kobiet, a tatuś został osadzony w Toruniu, w Areszcie śledczym. Normalnie wzorowa rodzina. Oprócz mnie matka wydała przede mną na świat trzy starsze siostry. Dwie mieszkały z Babcią a trzecia siostra u ciotki, ale wrócę do mojej osoby. W domu dziecka spędziłem trzy pierwsze lata swojego życia. Wszystko zmieniło się kiedy reszta mojej rodziny postanowiła zabrać mnie i wychować.
Trafiłem do domu ciotki, która opiekowała się moją najmłodszą siostrą. Razem zaczęliśmy brnąć przez ten padół. Lecz wszystko w moim życiu usłane jest pechem. Siostra dokuczała mi często i wyzywała. Ciotka byłą jeszcze gorsza. A mianowicie biła mnie z byle powodu, bez podania przyczyny. Byłem siny i obolały, a miałem zaledwie pięć lat. Chodząc do przedszkola odpoczywałem, ja i moje obolałe ciało. A w domu czekała na mnie ciotka ?kat?. Nie bawiłem się jak inne dzieci, tylko cały czas wykonywałem polecenia ciotki. Mycie naczyń, podłogi, noszenie wody czy inne prace – to była moja codzienność. źle wykonane rzeczy karane były biciem i tak co dzień.
Nadszedł okres szkoły, a w mojej duszy pojawiły się pierwsze buntownicze myśli. Zacząłem uciekać, najpierw z lekcji, a później z domu. Spałem po kontenerach na śmieci, na klatkach, a nawet na prześle mostu. Gdy łapała mnie policja wracałem pod ciężką rękę mojej oprawczyni. Uciekałem od razu gdy nadarzyła się okazja. Pracowałem na rynku za jedzenie. Zacząłem też kraść jedzenie ze sklepów. Doszło do tego, że ponownie trafiłem na wychowywanie mnie przez Państwo.
Znalazłem się w ośrodku zwanym ?Prewentorium? . Tam odnalazłem znów spokój. Do ciotki jeździłem na święta i ferie. Sąd doszedł do wniosku, że jestem grzeczny i mogę wrócić do domu. Nie chciałem, ale nikt się nie liczył z moim zdaniem. Było gorzej niż wcześniej! Ponownie ucieczki stały się moim głównym celem na przeżycie młodych lat. Często po cichu pytałem Boga ?Dlaczego?? ? ale nikt nie odpowiadał.
Gdy po raz kolejny patrol policji oddał mnie do ciotki, zbliżał się dziwny okres w moim życiu. Był wieczór i wszyscy poszliśmy do kościoła. Nie miałem pojęcia po co. Bo niedziela była dniem takich spraw. Jak się okazało do Torunia trafił ?cudowny obraz z wizerunkiem Czarnej Madonny?. Traf też chciał, że nasz dom wybrano na nocleg dla tegoż dzieła jakiegoś świetnego malarza. Bardzo mnie to ciekawiło. Jak dziś pamiętam tamtą noc. Siedziałem całą noc na podłodze wpatrując się w każdy fragment ?cudownego obrazu?. Co więcej nuciłem ?Czarna Madonnę?. Nikt mnie nie zaczepiał. Ciotka była pogodna i miła. Wiedziałem, że ten obraz musi u nas zostać. Tak się nie stało. Odniesiono go do kościoła by dalej wędrował do innych ludzi. Płakałem i walczyłem by go oddali. Pamiętam to jak dziś. Sam czasem zastanawiałem się o co chodziło. Znikł obraz a z nim wersja miłej ciotki. Wszystko było jak kiedyś. Ona mnie lała, a ja uciekałem, ucząc się przy tym życia na ulicy.
Poznawałem co raz to nowych ludzi, choć nie byli to dobrzy ludzie, wcale mnie to nie dziwiło. Oni mnie nie bili, ale uczyli kraść, włamywać się czy pić i palić. Po pewnym czasie znalazłem się w Sądzie i odesłali mnie do Pogotowia Opiekuńczego. Powoli będąc w wieku 11 lat traciłem swoją wolność do końca. Ośrodki zmieniałem bardzo często, gdyż nie było miejsca z którego bym nie uciekł. Czasem na kilka dni, a czasami na parę miesięcy. Odwiedziłem w tym czasie Toruńskie Pogotowie, Dom Dziecka w Pacółtowie, Ośrodek Wychowawczy we Włocławku, w Warszawie (gdzie kończyłem podstawówkę), a potem poprawczak w Puławach. Tak do osiemnastki.
Wiele nocy rozmawiałem w myślach z Bogiem i dochodziłem do wniosku, że Go nie ma bo moje życie jest bez sensu. Dlaczego mi nie pomaga? Dlaczego nie wysłuchuje moich próśb, a zezwala na to co się wokół mnie dzieje. Bo po prostu Go nie ma. Utraciłem jakąkolwiek wiarę w takie rzeczy jak modlitwa czy wiara. Ten temat był dla mnie obcy zawsze do chwili gdy czegoś nie zrobiłem złego lub gdy czegoś nie ukradłem. Wtedy łapała mnie policja i na dołku zwracałem się ku niebu. Przypomniałem sobie, że On tam jest. Że Bóg wraz z Swoim Synem i Matką jego widzi to co robiłem. Ale nie słyszałem nic. Nic nie widziałem. Gdy nie miałem do kogo się uciec zostawał tylko On. Ale gdy, nie widziałem niczego co wskazywałoby na jego obecność, moja chwilowa wiara zanikała na nowo.
Trafiłem pierwszy raz do więzienia. Rozpocząłem swą kryminalną karierę. Co wychodziłem na wolność, to znów kradłem. Były też i dobre rzeczy bo pracowałem i pomagałem rodzinie. Ale podobał mi się łatwy zarobek. Miałem też kilka dziewczyn. Ale potrzebne były mi tylko do towarzystwa i zaspokojenia potrzeby seksualnej. W moim słowniku nie było miejsca na słowo ?miłość?. Było mi dobrze gdy piłem i bawiłem się. Ale zawsze kończyło się to więzieniem. Siedząc obiecywałem, że to ostatni raz, ale to były puste słowa.
Tak też dożyłem do roku 2009 gdy będąc na wolności poznałem Sylwię. Ta dziewczyna uspokoiła mnie trochę. Wtedy dostrzegłem, że jest coś takiego jak uczucie. Staliśmy się parą i razem zamieszkaliśmy. Ale i tak po kryjomu kombinowałem jak tylko mogłem. Kłótnie i wyzwiska były częste w naszym domu. Nic sobie z tego nie robiłem. Byłem jak kiedyś ? zimny i zły. Popełniałem przestępstwa, choć zawsze upiekło mi się. Ale wszystko do czasu. Byłem pewien, że i tak trafię do więzienia.
W jednej chwili doznałem szoku. W Toruniu do parafii miał przybyć obraz. Obraz ten sam, który widziałem będąc dzieckiem. Tak! To było coś. Świat się zatrzymał, a ja wyglądałem z daleka gdzie on jest. W końcu ukazała się Ona. Taka sama jak zawsze. Piękna i czysta, bez skazy. W jednej chwili upadłem na kolana przed obrazem, który niosło kilku mężczyzn. A przed oczami rozpostarł się jej wizerunek. Cudownej Matki trzymającej swe Dziecię. Wtedy zrozumiałem po części, że jednak coś w tym jest. Byłem na całej Mszy, którą odprawiano dla Niej. Dla mnie to nie była zwykła Msza. Ja witałem ją w domu. Witałem bo wróciła do mnie niezmieniona. Identyczna jak w domu u ciotki. I tak doszło do mnie, że coś w tym jest.
Nie ukrywam, że obecnie odsiaduję wyrok, ale już inaczej. Co raz częściej rozmawiam o Bogu i nie wstydzę się tego, bo nie ma czego! Nie mówię, że już się nawróciłem bo to nie takie proste, ale chcę iść tą drogą. Drogą Pana Boga, miłości i wiary. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wiem, że to ja sam muszę tego chcieć. Wierzę w siebie i moja wiara będzie rosła. Nie umiem cytować Pisma, ani nie odczuwam w sobie tego, że najbardziej liczy się fakt, że w Niego co raz bardziej wierzę. Wiem, że wiara ta będzie co raz silniejsza.
Wyrok się skończy i będę wolnym człowiekiem. Ale czy to miejsce ma znaczenie jak mocno mamy wierzyć? Nie! Bez względu na czas i na miejsce. Bóg jest i będzie, więc i wiara w niego nie przeminie. Wręcz odwrotnie. W moim przypadku zrobię wszystko by była silniejsza. Bo droga u Jego boku, taka ?z Bogiem za Pan Brat? jest czystsza, lepsza, prostsza i łatwiejsza. Taką drogą chcę iść.
Wiem, że Jezus Chrystus pomoże mi w tej nowej drodze jako prawa ręka Boga. Bo to On cierpi do dzisiaj za takich grzeszników jak ja. Oto On, ten który poniósł krzyż, aby zapłacić własną śmiercią za grzechy wszystkich ludzi. Lecz dla mnie on nie umarł. Nadal jest wśród nas. Cieszy się naszym szczęściem i smuci z niepowodzeń. Obdarza wszystkich miłością, którą ja powoli także dostrzegam.
Nie wstydzę się tego! Na łóżku wisi różaniec, a przy głowie i na szafie mam obrazki z wizerunkiem Tej Jedynej ?Czarnej Madonny?. To jej chcę się podobać w całości. To w jej ramionach odnajdę spokój, uchronię się od zła. Jej serce jest też dla mnie i dla wszystkich ludzi. Dorosłem do tego by zacząć zmieniać to co złe. Chcę ponieść swój krzyż i odpokutować za swoje i innych grzechy. Nie boję się tego choćbym miał głodować, czy opadać z sił. Nie boję się tego choćby moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Niczego się nie lękam, bo On będzie ze mną. Nie będę sam. On da mi siłę na resztę życia. A później razem będziemy czynić świat lepszym. Moja wiara jest coraz silniejsza i umacnia się.
Tak więc moi drodzy bracia i siostry nie brnijcie w grzechu i nie bądźcie niedowiarkami. Bo nawet najgorszy łotr czy niedowiarek, morderca czy taki ktoś jak ja w końcu na swojej drodze spotka Boga. Nikt tego nie uniknie. Więc nie ma co zwlekać, tylko trzeba jak ja wyjść mu naprzeciw i otworzyć przed nim swe serce. On nikomu nie odmawia i przyjmuje każdego. W końcu wszyscy jesteśmy jego dziećmi. On sam darzy każdego z osobna ogromną miłością. Więc jak możemy odrzucać taką wielką siłę ?Boskiego Miłosierdzia?.
Bierzmy przykłada chociaż trochę z Ojca Świętego Jana Pawła II, który mówił do Boga ? ?Jestem cały Twój?. My też możemy się oddać w całości Bogu. Wystarczy czynić dobro i głosić dobre słowo. Obdarzyć każdego miłością bliźniego. Nie krzywdźmy innych, a i nas nikt nie skrzywdzi. Nie czyńmy zła, to i zła się ustrzeżemy. Niech z każdego serca wypłynie na zewnątrz miłość, a świat który nas otacza stanie się lepszy i piękniejszy. Święty Jan Paweł II jest tego przykładem. Zjednoczył tyle serc, Bożym Słowem zburzył tyle murów, a my też możemy tak czynić. Każdy dobry uczynek czy gest, zburzy malutki murek. Gdy tych uczynków będzie wiele, z tych murów zostanie sterta gruzu. Czyńmy dobra i dawajmy miłość. Ja tak czynić będę i zbliżę się do Boga tak blisko jak to możliwe. On do końca będzie już w mym sercu. No chyba, że da się jeszcze bliżej.
Mógłbym pisać tak bez końca, bo z serca wylewa się słowo po słowie. A trzeba czynić, nie tylko mówić. Ja odnajdę utraconą wiarę w całości i będę przelewał ją na innych. A ból, który kiedyś sprawili mi inni puszczam w niepamięć – wybaczam im. Jezus cierpiał o wiele więcej ode mnie, a wybaczył każdemu. Będę go naśladował. Jestem gotów pójść za Nim i już nigdy nie chcę dawać mu powodów, aby smucił się przeze mnie. Pozdrawiam i dziękuję za cierpliwość.
Z Panem Bogiem ? Krzysiek!
Koronowo 19.11.2016r.